sobota, 15 marca 2014

Fly high

Krok. Cofanie. Krok. Cofanie. Leć. Spadanie. Leć. Spadanie. Skocz. Upadanie. Skocz. Upadanie. Budzisz sie rano i stajesz na równi pochyłej, twoja w tym głowa, żeby zrzucić niepotrzebny balast, spowalniający ciężar na jedną stonę, aby lekkim krokiem przemierzyć z końca na początek. Teraz szybujesz, jesteś na wyżynie, kroczysz, lecisz, skaczesz dalej, sięgasz wyżej, widzisz więcej. Jaki pech, psikus losu, ten zły traf, parszywy żart, szyderczy śmiech... Cofasz, spadasz i upadasz, głuchym echem dźwięczy twój upadek. Góra stała się niziną, lepszy kawał, już doliną. Niepojęte twe zdziwienie, kamień niepowodzeń martwa to istota taka. Gwizd, świst, wichura, deszcz. Zabrał? Huragan? Zmyła? Kropla? Głaz? Przetrzyj oczy, odgarnij mgłę, badź czujny. Byłeś na plusie, teraz w dłoni dzierżysz minus, przejź do zera i rozważniej stawiaj swój kamień, monochromatyczna podróż pozostawia ciemne odbicie na gamie bieli. A teraz krocz, leć, skacz jednak nie zapominaj o spadochronie.
 Ptaki mają skrzydła, ty tylko ambicje.